0
Tom Stedd 19 kwietnia 2018 21:38
Był to nasz drugi wyjazd na Lazurowe Wybrzeże. Pierwszy, z października 2017r., został opisany tutaj:

http://tom-stedd.fly4free.pl/blog/3215/nicea-mniej-monako-wiecej

Zgodnie z ostatnim zdaniem powyższej relacji, wróciliśmy na Lazurowe Wybrzeże. Kwietniowy wyjazd rozpoczął się pechowo. Najpierw zmiana godzin sobotniego przylotu do Nicei na 18.15, potem „ucieczka” ze znalezionego na airbnb „apartamentu”, który okazał się bardzo kiepskim mieszkaniem z wieloma, wieloma defektami. Około godziny 23 udało nam się dotrzeć do znalezionego na szybko przez booking Hotelu Evelia, który kosztował ponad 600 zł za trzy noce (a i tak była to praktycznie najtańsza alternatywa). Pokój był mały, ale blisko było do dworca kolejowego i innych ciekawych miejsc. Co ważne, w hotelu można było brać sobie za darmo butelkowaną wodę mineralną, a gościom przysługiwało jedno bezpłatne śniadanie (kolejne kosztowałyby po 5 euro).



Niedzielny poranek to wyjazd do Monaco. Zdecydowaliśmy się pojechać w jedną stronę pociągiem, a w drugą autobusem. Na dworzec dotarliśmy w pięć minut i chcieliśmy kupić bilety w automacie. Niestety, można w nich płacić albo kartą, albo monetami (nie przyjmują banknotów!). Po konsultacji z obsługą zmuszeni byliśmy pójść do kaso-informacji, gdzie po odstaniu 20 minut w kolejce można było kupić bilet za pomocą banknotów. I co ciekawe, kasjer nie przyjął banknotów do ręki, tylko trzeba było włożyć je do specjalnej maszyny. Efekt? Urządzenie zacinało się i dopiero po kilku próbach wciągnęło papierowy pieniądz. Ech, ta nowoczesność i ułatwienia, które są utrudnieniami …

Bilet do Monaco w jedną stronę kosztował 4,10 euro. Przejazd pociągiem nie był długi (odległość to tylko kilkanaście kilometrów), a na dworcu można udać się do informacji turystycznej pod warunkiem, że … nie przyjedzie się w niedzielę. Bez mapki udaliśmy się w „ciemno” w miasto, ale na szczęście przyszło olśnienie i wstąpiliśmy do jakiegoś hotelu w pobliżu dworca, gdzie dostaliśmy bezpłatnie mapkę turystyczną.









Monaco – dla przypomnienia – nie jest może strasznie rozległe, ale zbudowane jest piętrowo, więc łatwo można zgubić się w plątaninie schodów i wind, mając nawet mapkę w rękach.

Na ulicach (w porównaniu z poprzednim wyjazdem) było więcej luksusowych samochodów. Trafiały się i sportowe auta, i typowo „limuzynowate”. Często widywało się dwukolorowe Rolls-Royce (czyżby nowy model, albo jakaś promocja dla milionerów?) i Bentleye.



Sporo ludzi kręciło się wokół dwóch najsłynniejszych kasyn w mieście. Gdzie pieniądze, tam i samochody. Porsche, Ferrari, Bentley to widok bardzo częsty. Wśród nich giną „zwykłe” Mercedesy i BMW.





Pobliskie restauracje nie mogą narzekać na brak dochodów, bo wszystkie miejsca siedzące były zajęte przez ludzi, którzy jedząc i pijąc obserwowali otoczenie kasyn i przejawy luksusu i snobizmu. Przykład? Otóż spod kasyna wyjeżdżał swoim wypasionym samochodem jakiś klient, więc kilku portierów i ochroniarzy zablokowało ruch, żeby mógł włączyć się do ruchu jako pierwszy. Ludzie patrzyli na niego, fotografowali, nagrywali filmiki, a bogacz nawet na nich nie spojrzawszy odjechał w swoją stronę.





W Monaco trwały przygotowania do organizacji Grand Prix Formuły 1. W okolicach portu budowano trybuny dla widzów, budynki techniczne, a nawet wylano świeży asfalt na dużych odcinkach jezdni. Kto bogatemu zabroni?







Trochę reklamy, znaczy się informacji, na temat sklepów, jakie znajdują się w „Les Pavillons Monte-Carlo” przed kasynami. Oczywiście na bogato.





Poniżej kilka fotek ze spaceru po Monaco. I jeszcze informacja dla wielbicieli McDonald’s: w Monaco są dwie restauracje, a my trafiliśmy do tej znajdującej się w centrum handlowym w pobliżu tunelu. Syf, kiła i mogiła. A na pewno nie polecam wizyty w toalecie z metalowymi śmierdzącymi kibelkami.















Powrót do rzeczywistości, to znaczy do Nicei, kosztował tylko 1,5 euro od osoby za przejazd autobusem numer 100, który kursuje dość często. Przystanków w Monaco jest kilka, więc nie będzie problemów ze znalezieniem właściwego miejsca odjazdu. Droga zajęła około 50 minut, a jechało się często wzdłuż wybrzeża, więc widoczki były całkiem całkiem. Minusem były … przejścia dla pieszych, zbudowane na niewysokich podwyższeniach. Z zasady kierowcy powinni przed nimi zwalniać, ale nasz szofer za bardzo nie przejmował się tym i autobus podskakiwał na każdym przejściu. Mankament, ale do przeżycia. Końcowy przystanek w Nicei znajduje się niedaleko portu i tam też gdzieś jest podobno przystanek początkowy do Monaco, ale ze względu na roboty drogowe nie udało mi się go namierzyć.

W porcie cumował bardzo luksusowy jacht „Quantum Blue”. Co mówi o nim internet? Należy do rosyjskiego miliardera, ma ponad 100 m długości i kosztował około 250 mln dolarów. A tak nawiasem mówiąc, to w portach na Lazurowym Wybrzeżu cumowały tysiące mniejszych i większych łodzi i jachtów. Nie znam się na żeglowaniu, może nie jest na nie akurat sezon, ale dziwił mnie obrazek nieużywanych, ściśniętych ciasno łodzi.



Ci, którzy nie dysponują znacznym budżetem, mogą sobie zamiast „Quantum Blue” kupić dla przykładu taki oto 15-letni jacht za 1.200.000 euro.



W poniedziałek zmuszony byłem pojechać samemu do Cannes. Są co najmniej dwa sposoby dotarcia do tego miasta z Nicei: albo pociągiem za ponad 7 euro, albo autobusem nr 200 za 1,5 euro. Najlepiej jest łapać go na przystankach przy Promenadzie Anglików. Krótka instrukcja obsługi: stoimy na przystanku, widzimy zbliżający się autobus, dla pewności machamy ręką i … możemy zostać na przystanku. Dlaczego? Otóż kierowca dosyć swobodnie interpretuje temat pełności autobusu. Jako że obserwowałem sytuację ze środka autobusu to wiem, że kierowca raz stwierdza, że nie ma miejsc i nawet nie zatrzymuje się na przystanku, a raz jednak zatrzymuje się, mimo że liczba pasażerów nie zmieniła się.

Droga do Cannes jest długa, zajmuje prawie dwie godziny i musimy liczyć się z zatrzymywaniem się na kilkudziesięciu przystankach. Linia 200 przejeżdża przez turystyczne miasteczka Lazurowego Wybrzeża (np. Antibes) i jest to najtańszy sposób dotarcia do nich. W Cannes wysiada się na dworcu autobusowym usytuowanym tuż przy dworcu kolejowym. Oba oddalone są od morza o kilkaset metrów i są oddzielone dzielnicą luksusowych hoteli i sklepów najbardziej znanych firm.



Cannes znane jest głównie z międzynarodowego festiwalu filmowego (ten od „Złotej Palmy”), który odbywa się w pałacu festiwalowym leżącym tuż przy porcie i promenadzie. W zwykłe dni prezentuje się – delikatnie mówiąc – bardzo przeciętnie, a niekorzystny efekt pogłębia pobliski remont. W kompleksie pałacu znajduje się również duża informacja turystyczna i sklep z pamiątkami. Ceny oczywiście wysokie.





A przed pałacem alejka z około stoma odciskami dłoni mniej lub bardziej znanych ludzi świata sztuki.







Warto przespacerować się typowo turystycznym deptakiem, zajrzeć do portu, na pobliską starówkę i zameczek górujący nad miastem. Dla chętnych czekają możliwość przepłynięcia się na pobliskie wyspy lub skorzystania z lądowiska śmigłowców, gdyby ktoś nie chciał przybyć do Cannes autobusem lub pociągiem.

















Poniedziałek szybko minął, a w ostatni dzień pobytu w Nicei poszedłem na krótki spacer. Na mapie ciekawie prezentowały się olbrzymie budynki Acropolis (okazał się centrum kongresowo-wystawienniczym), M.A.M.A.C. (MUSEE D’ART MODERNE ET D’ART CONTEMPORAIN, czyli muzeum sztuki współczesnej) i Theatre National De Nice (tak, teatr).











W pobliżu nie da się przeoczyć takiej oto budowli.



Warto zapuścić się w pobliskie uliczki starego miasta. Fajnie wygląda uliczka, przy której jest kilkanaście sklepów z mięsem i wędlinami. Swoją drogą ciekawie prezentuje się salceson, którego to „boi się” w Polsce całkiem spore grono osób.





Gdy poszwędamy się po uliczkach starego miasta, to na pewno trafimy np. na Cathedrale Sainte Reparate (Katedra Św. Reparaty), Palais Lascaris, czy targ. Stąd dwa kroki na Plac Massena ze słynnym pomnikiem golasa i Aleja Jeana Medecina, po którym krążą co trochę tramwaje jedynej linii w Nicei. Ceny przejazdów nie są mi znane, a linia łączy wiele ciekawych miejsc. Dodam jeszcze, że na długich fragmentach ulic w mieście i przy lotnisku odbywa się budowa nowej trasy tramwajowej.











Aleja Medecina to skupisko sklepów, galerii, punktów usługowych, ale można na niej spotkać również ciekawą XIX-wieczną Basilique Notre-Dame.







Dojazd na lotnisko zorganizowaliśmy sobie autobusem miejskim. Na dowolnym przystanku (najlepiej oczywiście na Promenadzie Anglików) trzeba znaleźć autobus, który zatrzymuje się na przystanku Promenade-Aeroport leżącym na wprost lotniska. Jest specjalny autobus miejski dojeżdżający pod same terminale, ale cena za przejazd jest niekonkurencyjna względem 1,50 euro w autobusie zwykłym. Kto chce, może skorzystać z bezpłatnego autobusu lotniskowego kursującego między Terminalem 1 i Terminalem 2, skąd odlatują samoloty Wizzair. Szybka kontrola bezpieczeństwa, nudy lotniskowe (można przy łazienkach znaleźć fontanny z wodą pitną), nieco ponad dwie godziny w powietrzu i znaleźliśmy się w Warszawie, gdzie temperatura spadła z 26 stopni na 15 stopni. Cóż, to nie Lazurowe Wybrzeże …

















Do zobaczenia Niceo!



Polecam zajrzeć na blog http://radosc-zycia-plus.pl . Spojrzenie na świat i podróże kobiecym okiem.

Dodaj Komentarz